Podobno pamięć człowieka jest tak zbudowana, że stara się wymazać nieprzyjemne wspomnienia, zatracać ich szczegóły, gubić całość. Ja tak właśnie mam. Szybko zapominam, szybko wybaczam, nie trzymam urazy - idę dalej i nie oglądam się za siebie. Dlatego napisanie tej części historii Tadzia było dla mnie trudne, odwlekałam to w czasie. Nie wiedziałam jak się do tego zabrać, bo musiałam do tego dnia wrócić... a był to dzień, o którym nie chce się pamiętać. Tego dnia jako rodzina nie zdaliśmy egzaminu...
Dzień przed zabiegiem był normalny, bez większych emocji, obaw i strachu o Tadzia. Tak mi się przynajmniej zdawało... chociaż kłótnia z mężem (teraz nawet nie pamiętamy o co) mogła świadczyć o czymś zupełnie innym. Może wydawało nam się, że tego nie przeżywamy, a w środku oboje umieraliśmy z niepokoju. Może... Wtedy tak nie myślałam, wtedy byłam mocno zdenerwowana i gotowałam się w środku... Jak on może się teraz ze mną kłócić, gdy najbardziej go potrzebuję? Leżałam w łóżku i zamiast myśleć o Tadziu, myślałam o tym jak ja tam jutro pojadę, czy mąż pojedzie ze mną skoro jesteśmy pokłóceni. Niedorzeczne. Ale emocje to emocje, czasami ciężko nad nimi zapanować, szczególnie gdy z uporem maniaka stara się je tłumić.
Wczesna pobudka, pakowanie, brak śniadania. Z Michaliną została babcia, więc o nią byliśmy spokojni. Droga do szpitala zajmowała nam zazwyczaj około godziny - niby niedaleko a jednak korki w Warszawie robią swoje. Godzina w milczeniu. Cisza, która doprowadzała mnie do szału. Ale jakoś nie miałam ochoty rozmawiać i Radek najwidoczniej też nie. Dojechaliśmy pod przychodnie gdzie mieliśmy zdjąć gips. Standardowa procedura. Potem biegiem do szewca, który miał zdjąć miarę na buciki - muszą być gotowe na pierwszą wizytę po operacji. Potem na oddział, żeby zbadał nas lekarz i zakwalifikował do zabiegu. Tadzio był bez gipsów...taki dziwny...lekki...malutki. Dzisiaj skończył dwa miesiące i to był pierwszy raz kiedy dłużej mogłam go takiego potulić. Na oddziale przyjął nas jakiś młody lekarz. Wszystko w biegu. Dwa pytania, pieczątka i proszę iść na izbę przyjęć. No to idziemy znowu przez te kręte korytarze, Tadzik zachwycony, że go tak wszędzie noszą na rękach. Izba przyjęć plus polska rzeczywistość = czekajcie na swój numerek... czekajcie...czekając słuchajcie narzekania innych, że trzeba czekać...czekając przyglądajcie się kłótniom...czekając milczcie nadal. Gdyby nie ta cisza byłaby spokojna. Nie martwiłam się o Tadzia. Wiedziałam, że tak ma być, tak przecież powiedział nasz lekarz. Po godzinie czekania przyszła nasza kolej. Nikt nas nie przepuścił z małym dzieckiem. Cóż...
- Proszę teraz usiąść na krzesełkach przed oddziałem, ktoś po was przyjdzie
Więc znowu spacer po krętych korytarzach. Usiedliśmy. Tadzio zmęczony usnął mi na rękach. Czekamy. Radek śpi.
- Florkiewicz Tadeusz. Zapraszamy!
Pani pielęgniarka zaprowadziła nas na salę. Okazało się, że nie ma tam ani łóżeczka ani miejsca gdzie mogłabym z małym usiąść. Na ratunek przyszli mi rodzice dzieciaków, które tam leżały. Potem przywieziono nam szpitalne różowe łóżeczko. Wciśnięto je w rogu sali przy umywalce, więc przeszkadzaliśmy wszystkim, którzy chcieli z niej skorzystać. Trudno. To tylko na parę godzin.
- Czekacie teraz na lekarza.
No to czekamy. Radek usiadł na podłodze i śpi. Mały śpi. A ja usiadłam i zaczęłam się rozglądać po sali. Dzieciaki w wieku trzech może czterech lat... w gipsach od pasa w dół. Bladzi i zmęczeni rodzice, którzy wychodzą z siebie by dziecku było dobrze i by nie ruszało się za mocno! Kurde! No jak taki mały dzieciak ma się nie ruszać?! Pomyślałam o Misi, którą miałabym teraz tak unieruchomić...aż mnie zemdliło. Potem pomyślałam o Tadziu...a co jeśli dzisiaj tenotomia się nie uda, jeśli będzie miał nawroty, jeśli będzie mu trzeba stopy skręcać na śruby, łamać kości... co jeśli...zbladłam.
Tak. Tenotomia. Prosty zabieg podcinania ścięgna Achillesa. Znieczulenie miejscowe. Takie pstryk i koniec. O! Tyle wiedziałam w tamtym momencie.
Przyszła lekarka, która będzie wykonywać zabieg. Zobaczyła Radka śpiącego na podłodze i spytała się co się dzieje.
- Słabo się dzisiaj czuję - odpowiedział
- No to natychmiast proszę wyjść z oddziału! Tutaj są dzieci! A jak Pan kogoś zarazi?!
No to wyszedł. A ja zostałam sama. Lekarka kazała pielęgniarce znieczulić nóżki - co oznaczało posmarowanie maścią znieczulającą.
- I to już?! - zapytałam - Takie znieczulenie wystarczy, żeby go nie bolało?
- No wie Pani, to znieczula tylko skórę... - odparła pielęgniarka - ...ścięgna nie da się znieczulić.*
Zamarłam na chwilę. No i co ja teraz zrobię. Wybiegnę? Nie pozwolę na zabieg? Czy ja mam do cholery jakąś alternatywę? NIE, nie mam.* Inne dzieci też przez to przechodziły. Tak najwidoczniej musi być.
- Znieczulenie już działa. Proszę teraz przejść z dzieckiem do zabiegowego.
Tadzio był już rozdrażniony, co usnął to ktoś go budził. Albo wrzaski dzieciaków na sali, albo pielęgniarka albo lekarka. Wzięłam go i z drżącymi nogami szłam za pielęgniarką. W pokoju zabiegowym czekała już lekarka, ogromny Pan Gipsiarz, i dwie pielęgniarki. Kazali położyć go na stole, wyjść i zamknąć drzwi. Po co ich aż tylu? No tak.. ktoś musi trzymać moje maleństwo by nie drgnęło.
Stałam pod drzwiami. W oddali widziałam Radka, który śpi na krześle w poczekalni. A ja stałam. Sama. Chciałam, żeby był przy mnie. Nie odczytał smsa, że idziemy na zabieg. Wiec byłam sama. Przerażona.
Nagle. Przeraźliwy pisk, jakby obdzierali moje dziecko ze skóry, pisk, którego nie zapomnę nigdy w życiu. Nawet teraz jak go sobie przypomnę to serce wali mi mocniej. Płacz troszkę zelżał i nagle znowu ten sam wrzask. Druga noga - pomyślałam.
Zakręciło mi się w głowie. Chciałam wbiec do tego gabinetu i ratować swoje dziecko. Zdrowy rozsądek kazał jednak czekać. Po kilku minutach drzwi się otworzyły i mogłam wejść do środka. Tadzio był już gipsowany. Cały blady, zapłakany. Nie mogłam go jeszcze przytulić.
-Proszę Pani, otóż zabieg się idealnie udał na lewej nóżce. Na prawej niestety ścięgno nie puściło. Widzi Pani, Tadeusz ma bardzo brzydkie te stopy, bardzo poważna wada, już dawno tak złych stóp nie widziałam, one nie rokują dobrze, pewnie i tak będzie potrzebny szereg operacji. A ten duży palec... no wie Pani. To będzie trzeba sztucznie wydłużać.
Jak to się NIE UDAŁO???!!! Chciałam tę babę rozszarpać, jeszcze mi mówi, że nie ma sensu się leczyć tą metodą bo mój syn ma brzydkie stopy! ZAMKNIJ SIĘ BABO! W środku krzyczałam, byłam wkurzona na nią. Byłam wkurzona na Radka, że go teraz nie ma. Byłam śmiertelenie wkurzona na naszego lekarza. Czemu to nie on robił zabieg?! Czemu nie mówił, że jest aż tak źle...
Byłam bezsilna... wzięłam Tadzia i z latającą brodą bardzo szybkim krokiem poszłam do naszego pokoju. Spojrzałam w jego oczy. Były pełne miłości i zrozumienia - Już dobrze mamo, nie martw się. Tym spojrzeniem uleczył moje serce. Był już spokojny, nakarmiłam go i od razu usnął. Był wycieńczony. Ja też... łzy zaczęły mi lecieć po policzkach.
Po jakimś czasie przyszedł Radek. Powiedziałam mu, że się nie udało. Nic nie zrobił, nic nie powiedział.
Czekaliśmy na wypis do godziny 17. W drodze do domu się pogodziliśmy, ale nawet teraz myślę, że jako małżeństwo i jako rodzice daliśmy ciała. Powinniśmy być oboje dla siebie i dla Tadzia. Powinniśmy być w tym razem. Nie potrafiliśmy. Gdy w grę wchodzi zdrowie dziecka... ciężko jest przewidzieć swoje reakcje. Ja potrzebowałam jego, on potrzebował być sam. Będziemy nad tym pracować. Chociaż miałam nadzieję, że nigdy więcej nie będziemy musieli tego przeżywać. A nadzieją matką głupich, prawda?
*Pamiętajcie, że pisząc staram się odtworzyć to co czułam i wiedziałam w tamtym momencie.
Wczesna pobudka, pakowanie, brak śniadania. Z Michaliną została babcia, więc o nią byliśmy spokojni. Droga do szpitala zajmowała nam zazwyczaj około godziny - niby niedaleko a jednak korki w Warszawie robią swoje. Godzina w milczeniu. Cisza, która doprowadzała mnie do szału. Ale jakoś nie miałam ochoty rozmawiać i Radek najwidoczniej też nie. Dojechaliśmy pod przychodnie gdzie mieliśmy zdjąć gips. Standardowa procedura. Potem biegiem do szewca, który miał zdjąć miarę na buciki - muszą być gotowe na pierwszą wizytę po operacji. Potem na oddział, żeby zbadał nas lekarz i zakwalifikował do zabiegu. Tadzio był bez gipsów...taki dziwny...lekki...malutki. Dzisiaj skończył dwa miesiące i to był pierwszy raz kiedy dłużej mogłam go takiego potulić. Na oddziale przyjął nas jakiś młody lekarz. Wszystko w biegu. Dwa pytania, pieczątka i proszę iść na izbę przyjęć. No to idziemy znowu przez te kręte korytarze, Tadzik zachwycony, że go tak wszędzie noszą na rękach. Izba przyjęć plus polska rzeczywistość = czekajcie na swój numerek... czekajcie...czekając słuchajcie narzekania innych, że trzeba czekać...czekając przyglądajcie się kłótniom...czekając milczcie nadal. Gdyby nie ta cisza byłaby spokojna. Nie martwiłam się o Tadzia. Wiedziałam, że tak ma być, tak przecież powiedział nasz lekarz. Po godzinie czekania przyszła nasza kolej. Nikt nas nie przepuścił z małym dzieckiem. Cóż...
- Proszę teraz usiąść na krzesełkach przed oddziałem, ktoś po was przyjdzie
Więc znowu spacer po krętych korytarzach. Usiedliśmy. Tadzio zmęczony usnął mi na rękach. Czekamy. Radek śpi.
- Florkiewicz Tadeusz. Zapraszamy!
Pani pielęgniarka zaprowadziła nas na salę. Okazało się, że nie ma tam ani łóżeczka ani miejsca gdzie mogłabym z małym usiąść. Na ratunek przyszli mi rodzice dzieciaków, które tam leżały. Potem przywieziono nam szpitalne różowe łóżeczko. Wciśnięto je w rogu sali przy umywalce, więc przeszkadzaliśmy wszystkim, którzy chcieli z niej skorzystać. Trudno. To tylko na parę godzin.
- Czekacie teraz na lekarza.
Tak. Tenotomia. Prosty zabieg podcinania ścięgna Achillesa. Znieczulenie miejscowe. Takie pstryk i koniec. O! Tyle wiedziałam w tamtym momencie.
Przyszła lekarka, która będzie wykonywać zabieg. Zobaczyła Radka śpiącego na podłodze i spytała się co się dzieje.
- Słabo się dzisiaj czuję - odpowiedział
- No to natychmiast proszę wyjść z oddziału! Tutaj są dzieci! A jak Pan kogoś zarazi?!
No to wyszedł. A ja zostałam sama. Lekarka kazała pielęgniarce znieczulić nóżki - co oznaczało posmarowanie maścią znieczulającą.
- I to już?! - zapytałam - Takie znieczulenie wystarczy, żeby go nie bolało?
- No wie Pani, to znieczula tylko skórę... - odparła pielęgniarka - ...ścięgna nie da się znieczulić.*
Zamarłam na chwilę. No i co ja teraz zrobię. Wybiegnę? Nie pozwolę na zabieg? Czy ja mam do cholery jakąś alternatywę? NIE, nie mam.* Inne dzieci też przez to przechodziły. Tak najwidoczniej musi być.
- Znieczulenie już działa. Proszę teraz przejść z dzieckiem do zabiegowego.
Tadzio był już rozdrażniony, co usnął to ktoś go budził. Albo wrzaski dzieciaków na sali, albo pielęgniarka albo lekarka. Wzięłam go i z drżącymi nogami szłam za pielęgniarką. W pokoju zabiegowym czekała już lekarka, ogromny Pan Gipsiarz, i dwie pielęgniarki. Kazali położyć go na stole, wyjść i zamknąć drzwi. Po co ich aż tylu? No tak.. ktoś musi trzymać moje maleństwo by nie drgnęło.
Stałam pod drzwiami. W oddali widziałam Radka, który śpi na krześle w poczekalni. A ja stałam. Sama. Chciałam, żeby był przy mnie. Nie odczytał smsa, że idziemy na zabieg. Wiec byłam sama. Przerażona.
Nagle. Przeraźliwy pisk, jakby obdzierali moje dziecko ze skóry, pisk, którego nie zapomnę nigdy w życiu. Nawet teraz jak go sobie przypomnę to serce wali mi mocniej. Płacz troszkę zelżał i nagle znowu ten sam wrzask. Druga noga - pomyślałam.
Zakręciło mi się w głowie. Chciałam wbiec do tego gabinetu i ratować swoje dziecko. Zdrowy rozsądek kazał jednak czekać. Po kilku minutach drzwi się otworzyły i mogłam wejść do środka. Tadzio był już gipsowany. Cały blady, zapłakany. Nie mogłam go jeszcze przytulić.
-Proszę Pani, otóż zabieg się idealnie udał na lewej nóżce. Na prawej niestety ścięgno nie puściło. Widzi Pani, Tadeusz ma bardzo brzydkie te stopy, bardzo poważna wada, już dawno tak złych stóp nie widziałam, one nie rokują dobrze, pewnie i tak będzie potrzebny szereg operacji. A ten duży palec... no wie Pani. To będzie trzeba sztucznie wydłużać.
Jak to się NIE UDAŁO???!!! Chciałam tę babę rozszarpać, jeszcze mi mówi, że nie ma sensu się leczyć tą metodą bo mój syn ma brzydkie stopy! ZAMKNIJ SIĘ BABO! W środku krzyczałam, byłam wkurzona na nią. Byłam wkurzona na Radka, że go teraz nie ma. Byłam śmiertelenie wkurzona na naszego lekarza. Czemu to nie on robił zabieg?! Czemu nie mówił, że jest aż tak źle...
Byłam bezsilna... wzięłam Tadzia i z latającą brodą bardzo szybkim krokiem poszłam do naszego pokoju. Spojrzałam w jego oczy. Były pełne miłości i zrozumienia - Już dobrze mamo, nie martw się. Tym spojrzeniem uleczył moje serce. Był już spokojny, nakarmiłam go i od razu usnął. Był wycieńczony. Ja też... łzy zaczęły mi lecieć po policzkach.
Po jakimś czasie przyszedł Radek. Powiedziałam mu, że się nie udało. Nic nie zrobił, nic nie powiedział.
Czekaliśmy na wypis do godziny 17. W drodze do domu się pogodziliśmy, ale nawet teraz myślę, że jako małżeństwo i jako rodzice daliśmy ciała. Powinniśmy być oboje dla siebie i dla Tadzia. Powinniśmy być w tym razem. Nie potrafiliśmy. Gdy w grę wchodzi zdrowie dziecka... ciężko jest przewidzieć swoje reakcje. Ja potrzebowałam jego, on potrzebował być sam. Będziemy nad tym pracować. Chociaż miałam nadzieję, że nigdy więcej nie będziemy musieli tego przeżywać. A nadzieją matką głupich, prawda?
*Pamiętajcie, że pisząc staram się odtworzyć to co czułam i wiedziałam w tamtym momencie.